pov. Melody
Chodziłam po całym domu, rozmawiając przez telefon z Sue. Mamy przerwę wiosenną, więc mam więcej czasu, na tego typu rzeczy.
-No i mama kupiła do salonu, tego na dole, biały dywan- powiedziałam przechodząc po foli
-Możecie po nim chodzić?-zapytała
-Tak, pokryła go folią. To już podchodzi pod obłąkanie- wyjaśniłam wpatrując się w opakowany dywan
-A wyobrażasz sobie, jak fajnie byłoby się tak położyć na tym dywanie?-zapytała rozmarzonym głosem
-Folia może być trochę niewygodna-wtrąciłam
-No ale bez-zaśmiała się
-A, no chyba że tak. Fajnie by było, ale nie ma na co liczyć. Mama ma rentgen w oczach i każdy kłębek kurzu by zauważyła-sprostowałam
-No tak, ale wiesz
-Tak. Drugi dzień ferii i ja znowu nic nie robię- jęczę
-To wyjdź gdzieś. Jestem pewna, że proponują Ci wyjścia- powiedziała
-No tak. Ale nie mogę mieć żadnych planów
-Czemu?-zdziwiła się
-Bo jak Marcel zadzwoni i będzie chciał coś zrobić, gdzieś wyjść to muszę być wolna, a nie potem wszystko odwoływać-wyjaśniam
-Kobieto, daj spokój. Wyjdź do ludzi.- zaśmiała się- A skoro on się nie odzywa, to ty zadzwoń-zaproponowała
-Nie wiem. Nie, ja nie mogę zadzwonić.- powiedziałam odrobinę spanikowana
-Chyba się nie boisz?-zapytała drwiąco
-Jasne, że nie-prychnęłam i położyłam się na kanapie, spuszczając głowę na podłogę a nogi kładąc na zagłówek.
-Ty się naprawdę boisz!-krzyknęła
-Ciszej-mruknęłam pomimo że nikt i tak nas nie słyszał
-Melody to twój chłopak a ty się boisz do niego zadzwonić?-zapytała. Wiem czemu, zrobiła to specjalnie, chciała mnie wkurzyć, wiem to!
-Co ja poradzę, że się przy nim denerwuję-przyznałam zrezygnowana
-Melody ty jesteś w nim naprawdę zakochana-powiedziała. Dziwne było to, że nie użyła "o mój Boże"
czy "totalnie" nawet nie przeliterowała żądnego wyrazu.
-No- przyznałam zarumieniona i usiadłam
-A może on ma życie, skoro nie dzwoni? - zapytała
-To chyba nie w tym mieście kochana-zaśmiałam się i ruszyłam w stronę kuchni
-Może on ma sekretne życie. Gdzie jest mega przystojny, ma pełno znajomych i tysiące kochanek-powiedziała teatralnie
-Przestań-ucięłam ze śmiechem. To się wydaje śmieszne- Chociaż może, jedną z tych już ujawnił-wzruszyłam ramionami i otworzyłam lodówkę.
-Jak to?
-No wiesz, ten bal i ta zmiana-powiedziałam i zaczęłam przyglądać się produktom w lodówce
-Melody, ja nic nie wiem-przypomniała mi
-No cóż to trochę skomplikowane- powiedziałam, biorąc butelkę wody i zamykając lodówkę
-Mamy czas?- zaśmiała się
-Taak-zawtórowałam jej i obróciłam się w celu nalania wody do kubka- O mój Boże-jęknęłam
-Co jest?-zapytała
-Josh liże się z jakąś blondynką na blacie. Ohyda- skomentowałam i dalej na nich patrzyłam
-Skąd wiesz?-zapytała
-Widzę-wzruszyłam ramionami
-Podglądasz ich?
-Nie, stoję za nimi
-Zauważyli Cię?
-A skąd. Są zajęci-zaśmiałam się-Ej, ja na serio chcę tą szklankę-jęknęłam
-Oni Cię nie słyszą?-zdziwiła się
-Sama nie wiem
-Masz jakiś problem?-zapytała dziewczyna odrywając się od ciemnego blondyna
-Tak, chcę szklankę-uśmiechnęłam się, widząc jej poirytowanie-Poczekaj Sue, chwilę - rzuciłam
do telefonu, nie wysilając się by się rozłączyć.
-Nie możesz się bez niej obejść-zapytała wrednym tonem. Och, chyba nie ma pojęcia że bycie wredną wychodzi mi idealnie.
-Nie możecie się obejść bez tego-wskazałam na nich ręką- przynajmniej tutaj-dodałam uśmiechając
się złośliwie. Bycie wredną jest fajne, złe, ale fajne. Dziewczyna spojrzała na mnie z pod przymrużonych powiek. Jej imitacja "wrednej dziewczyny" była śmieszna.
-Al przestań- powiedział mój brat przez zęby
-Kim ty właściwie jesteś?!-krzyknęła dziewczyna. Ok, coś z nią na pewno jest nie tak. Nie dość,
że całowała się z Josh'em, wysoko to dziewczyna nie mierzy, to jeszcze się unosi, buntowniczka.
-Pytanie, kim TY jesteś?- odpowiedziałam jej
-Idź do tego swojego kujonka-jęknęła przewracając oczami.
Jeżeli ja też się tak zachowywałam, to dzięki Bogu, że nikt mnie nie zabił.
Mnie nikt, ale na nią to się zaraz rzucę. "Jedne...Dwa...Trzy..!"
-To ty chyba tego mojego kujonka nie widziałaś-prawie krzyknęłam. Wiem, że to było złe.
"Przecież nie obchodzi Cię zdanie innych". Poza tym nie chciałam wykorzystywać nowego wizerunku Marcela, przecież nie za to go lubię.
Nie potrzebowałam Marcela do tego by się nim pochwalić. Ale i tak poczułam ogromną potrzebę by Marcel z balu, stanął jakimś magicznym sposobem w progu kuchni mówiąc "Cześć kochanie".
Co było bardziej niż nieprawdopodobne gdyż znając chłopaka, ten garnitur na pewno jest już cały brudny.
Nie zjawi się tutaj wciągu sekundy no i on nie zwraca się do "skarbie, kochanie".
-Masz kubek siostra-powiedział Josh podając mi zielone naczynie.
Wychodząc z kuchni, rzuciłam przez ramię do Alice że może w przyszłym roku się dostanie do drużyny. Widząc jak zaciska pięści i napina szczękę, wiedziałam że wygrałam. Czy coś czułam? Nie, nic.
-Melody, muszę kończyć-powiedziała Sue. Och, nie jetem już tą samą Mel która pamiętałaś
Siedziałam przy biurku wpatrując się w telefon. Niby jest ta zasada, zadzwoń po trzech dniach.
Ale jeszcze chwila i zwariuje. Naprawdę chcę usłyszeć jego głos.
Telefon zabrzęczał, oznajmiając nadejście wiadomości.
"Jesteś w domu?"
MARCEL! Irytuje mnie fakt, że nie używa emotek, nigdy nie wiem czego się spodziewać. Odpisałam zwykłe tak, oczywiście odczekałam dwie minuty, żeby nie było, że czekałam na wiadomość od niego.
"Będę za 15 minut"
Pomijając fakt, że od dwóch dni nie wyszłam z domu, wyglądam nieźle. Szybko rozczesałam włosy
i w rekordowym tempie się przebrałam. Szare dresy zastąpiłam czarnymi leginsami, na białą bokserkę założyłam bordową bluzę. W momencie gdy chciałam zacząć się malować zadzwonił dzwonek. Spojrzałam na siebie w lustrze i zbiegłam na dół. Otworzyłam drzwi, a moje serce zabiło sto razy mocniej.
Brunet miał na sobie ciemne dżinsy i białą koszulkę. Czerwono-czarną kurtkę w kratkę miał rozpiętą a na nogach miał białe trampki, które były już całe brudne. Włosy miał zaczesane do tyłu, bez nadmiaru żelu,
za co od razu byłam wdzięczna.
-Hej-uśmiechnęłam się i stanęłam na palcach by go pocałować-Chodź-wpuściłam go do środka
-Słuchaj, chciałabyś gdzieś wyjść?-zapytał oparty o biurko
-Tak, możemy-wzruszyłam ramionami. Ostatni często gdzieś wychodziliśmy.
-Chodzi mi o coś w rodzaju randki. Takiej prawdziwej-powiedział lekko zakłopotany. Ta było słodkie, gdy jego policzki się zaróżowiły. Mój puls przyśpieszył, a ogromy uśmiech wpłynął na usta.
-Tak, byłoby fajnie-uśmiechnęłam się i usiadłam na mebel a brunet po chwili stanął między moimi nogami.-Co będziemy robić-zapytałam łapiąc chłopaka za ręce
-Niespodzianka-uśmiechnął się. "A jakże by inaczej". Przewróciłam oczami, pomimo tego że uwielbiam niespodzianki i naprawdę doceniam jego starania. Choć cokolwiek by nie wymyślił będzie wspaniale.
pov. Jen
Jest środa. Środek tygodnia. Wolne. Lecz ciągle środek tygodnia. Jest po dwudziestej drugiej a ja siedzę na jakimś stadionie. Siedzę na jakiejś zimnej ławce. Jest mi zimno. Siedzę wokół nieznajomych ludzi. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Dookoła palą. Są tu ćpuny. Pijaki. Cała się trzęsę. Jestem tu sama. Zgubiłam Lou. Zostawił mnie.
-Hej, chcesz?!-krzyknął do mnie jakiś koleś machając jointem. Pokręciłam przecząco głową zbyt przestraszona by się odezwać. Mam nadzieję, że zauważył mój gest w tych ciemnościach. Stwierdzam,
że tak po tym jak się odwraca i śmieje ze znajomymi. Nie jestem pewna cy to ze mnie ale takie mam przeczucie. Cóż, przyzwyczaiłam się. Zawsze mnie wyśmiewano.
Nie chce tu być.
Pójdę stąd gdy tylko zbiorę w sobie tyle odwagi. Nie chcę by ktoś to zauważył. Obawiam się, że ktoś będzie chciał bym została. Będą ze mnie drwić. A tego wolę uniknąć.
Boję się.
"Chodź ze mną będzie fajnie. Zabawimy się. Pokarzę Ci jak się bawią ludzie w naszym wieku.
Nic Ci się nie stanie....Obiecuję. Nie zostawię Cię...Odwiozę Cię przed dwudziestą drugą..."
Więc gdzie jesteś?
Potarłam ramiona z nadzieją, że będzie mi cieplej. Grupka siedząca, jeszcze chwilę przede mną gdzieś poszła. Co oznaczało że nikogo nie było w pobliżu. Pomijając to, że się strasznie bałam, była to moja szansa na ucieczkę. Szybko i najzgrabniej jak potrafiłam wstałam z siedzenia. Żwawym tempem wyszłam z rzędu
i biegiem pokonałam schody, prowadzące do wyjścia.
Czy liczyłam, że mnie zatrzyma? Tak. Chciałam tego. By krzyknął "Jen, czekaj, przepraszam, chodź odprowadzę Cię".
Ale nie krzyknął. Nie przeprosił. Nie odprowadzi mnie.
Dzień. 8
Nie wróciłam na czas do domu. Siedziałam na zamkniętym stadionie, co na pewno nie było legalne.
Patrzyłam jak ludzie palą i piją. Wdychałam ten dym.
Było mi zimno.
Lou mnie tam zostawił samą.
Dostałam karę.
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
niedziela, 13 kwietnia 2014
Chapter 24
pov Melody
Wolnym krokiem szłam wzdłuż szpitalnego korytarza. Kręciła na palcu końcówki włosów, robiłam tak zawsze gdy się denerwowałam. Nie mogłam skupić się na niczym konkretnym.
Strasznie się martwiłam. Chciałam wiedzieć co się z nią stało, i przestać się obwiniać. Choć poczucie winy,
z powodu jakiego potraktowałam Sue, zostanie ze mną do końca życia. Ale chciałabym się nie obwiniać
o ten wypadek, przestać wmawiać sobie że to moja wina.
Weszłam do sali, w której leżały cztery dziewczyny. Nie rozpoznałam mojej Sue i już chciałam się cofnąć gdy mnie zawołała. Byłam pewna że to ona. Nie pomyliłabym jej głosu. Potrafię go nawet wyłapać w pełnej stołówce.
-Sue?-zapytałam zamykając za sobą drzwi. Sześć par dodatkowych oczu bacznie mnie obserwowało.
-No a kto?-powiedziała podirytowana, mruczą oczy i robiąc tą zabawną minę, która miała być poważna
-Zmieniłaś się-powiedziałam bez zastanowienia
-Tak długo spadłam?-zaśmiała się- To ja powinnam to stwierdzić. Przed zaśnięciem-zaakcentowała ostatnie słowo- chodziłaś w ogrodniczka-przypomniała mi
-Weź przestań-zakryłam twarz rękoma
-Były stylowe-zaśmiała się- Więc w końcu się mnie posłuchałaś i je wszystkie pocięłaś?-zapytała
-Tak, pozbyłam się ich, mama ich nawet na ścierki nie chciała- oznajmiłam
-Dżinsem mebli nie wytrzesz- zauważyła
-Słusznie-przyznałam jej rację i jakoś bardziej zrozumiałam moją mamę
-Co się stało?-zapytała całkiem zmieniając temat i ton głosu. Zbytnio nie wiedziałam o co jej chodzi. -Mama nie chciała po Ciebie zadzwonić. Co było dziwne. Twierdziła że to zły pomysł, że nie może i takie tam. Jak się pytałam o co jej chodzi to ucinała temat. Kłóciłam się z nią o to ale, sama wiesz, że z moją mamą nie wygrasz.
-No wiesz to moja wina-powiedziałam- Nie wiem od czego zacząć
-Najlepiej od początku-powiedziała jakby to było takie proste
-Sue?-do sali weszła pielęgniarka- Choć na chwilę, zmienimy opatrunki-powiedziała miłym głosem
-Zaraz wrócę-dziewczyna zwróciła się do mnie. Pokiwałam głową i odetchnęłam z ulgą. Mam o kilka minut więcej na przygotowanie się do tej rozmowy. Zostałam w pomieszczeniu z nieznanymi mi dziewczynami, które patrzyły na mnie krzywym wzrokiem. Żeby nie wyjść na jakąś idiotkę, która głupio gapi się w ścianę, wyjęłam telefon z torebki. Kilka nieodebranych połączeń, nie przeczytanych wiadomości, powiadomień
i polubień. Większość wiadomości dotyczyła jakiejś imprezy. Z tego co wyczytałam ma być to impreza
u jakiegoś chórzysty z naszej szkoły. Było drętwo ale przyszła drużyna z cheerleaderkami i to rozkręcili.
Interesujące, bardzo.
*pov*
Leżałam w tym głupim szpitalu już tydzień. Nic się tu nie dzieje. Nikt z nikim nie rozmawia. Zastanawiam się
czy aby na pewno jestem we właściwym szpitalu i czy przypadkowo nie wylądowała na jakimś oddziale dla psychicznych. W sali jest jakaś gruba blondyna, która nigdy nic nie mówi i ciągle coś je. Jest jakaś Jade,
która śpi. Śpi, wstaje na badania, śpi, wstaje na obiad, śpi. Ostatnio doszła jakąś brunetka, która ma tam częściową amnezję, ciulowo tak nic nie pamiętać. Ale ta też się nie odzywa, tylko ciągle coś czyta.
Teraz wyszła na zmianę opatrunku i zostawiła z nami tą blondyneczkę. Wygląda mi ona na taką której nawet skarpetki pasują do "outfitu".
Przez chwilę wpatrywała się głupio w ścianę, po czym wyjęła telefon. Po jakimś czasie zaczął dzwonić, przy okazji głupi ma dzwonek.
-Tak?-zapytała tam fałszywy głosikiem- Słysze-zaśmiała się- Coo...Kiedy?...Razem....Omg!....Tak...Kelsey zrobiła to...tak...totalnie w samochodzie...Mów za siebie!- uszy mi więdły. Ten jej głos tak mnie wkurzał, że jeszcze jedno słowo i bym jej przywaliła.
Wreszcie się rozłączyła. Spokój nie traw długo gdyż jej głupi dzwonek znowu zaczął dzwonić. Wydaje mi się że ta dziewczyna ma większe życie towarzyskie niż cały ten szpital razem wzięty.
-Hej...tak właśnie jestem....nie właśnie wyszła....zmienić opatrunek...nie...nie wiem jak....tak myślisz?....ale ja się boję...a jak...w porządku...Kocham Cię- rozłączyła się. Oczywiście że ma chłopaka bo jakże inaczej.
Po chwili wybrała jakiś numer i znowu było słychać jej głupi głos
-A jak mnie wygoni?...tak strasznie mi jej brakowało.....no nie wiem....nie wybaczy mi...od nowa?..w sumie...tak...chyba...dziękuje...Ja też...Jasne..pa -rozłączyła się. Ok, zrobiło się ciekawie. Chyba porzucę plan wyjęcia słuchawek w celu uniknięcia jej głosu.
Zue, czy jak jej tam, wróciła i usiadła z powrotem na łóżku.
-Więc?
-Ok, chodzi o to, że my się tak jakby już nie przyjaźnimy-wypaliła. "To czemu tu jesteś, heloł?!"
-Co?-głos tej drugiej złamał się i zauważyłam jak zaciska ręce w pięści.
-Olałam Cię. Stałam się suką. Pod naciskiem grupy, przestałam się z tobą zadawać. Ale nie mogę tego zwalać na innych, przecież mam własny rozum. Nie wiem czy pamiętasz, ale dostałam się do cheerleaderek.
Po jakimś czasie zajęłam miejsce Molly, tej blondynie co miała wiecznie odrosty, albo to było krzywe, naturalne ombre. Cokolwiek. Zaczęłam olewać wszystko i wszystkich. Ranić i niszczyć, wszystko
i wszystkich. Wyłączyłam uczucia. Zmieniłam się na gorsze. Złamałam dane Ci obietnice. Zniszczyłam wszystko i straciłam wszystko. Dopiero ostatnio odnalazłam siebie. Trzeźwo na wszytko spojrzałam.
Nie zrobiłam tego sama. Zapewne gdyby nie coroczny projekt z angielskiego, dalej bym taka była.
Wiesz że zawsze chciałam uwagi, być w centrum, być ważna. W szkole taka była. Nie ważne jakim kosztem. Wtedy się to dla mnie nie liczyło.- Dobra. Spodziewałam się jakiejś historii o zniszczonych butach.
-Wow-brunetka wykrztusiła- Gdyby nie ta amnezja, nawet byś tu nie przyszła- stwierdziła, w sumie nie potrzebnie bo i ja to wiedziałam. Blondynka spuściła głowę na swoje palce. - Brakowało Ci mnie chociaż?-zapytała trochę zbyt wrednie
-Tak. Oczywiście. Wiesz ile razy chciałam do Ciebie zwyczajnie podejść i pogadać? Ale nie zrobiłam tego, ale jak wiesz byłam może i dalej jestem zołzą. I nic mnie nie usprawiedliwia-powiedziała. Czy tylko mnie dziwi że tak otwarcie sama siebie wyzywa?
-Tak, jesteś. Ale cóż, no nie pamiętam tego. Więc nie mogę się za bardzo gniewać. W końcu jesteś tu teraz-stwierdziła. Ta tleniona zołza, jak się sama określiła, ma za łatwo w życiu.
-Możemy wrócić do tego co było...?- zapytała
-Pewnie, a jak mi się przypomni, to skopie Ci za wszystko tyłek-zaśmiała się i zamknęła koleżankę
w uścisku.
Pov Jen
-Lou, dawaj szybciej, bo się spóźnimy!-krzyknęłam do chłopaka. Od piętnastu minut czekam na niego
w korytarzu.
-Już-powiedział, schodząc ze schodów.
-Gdzie ty masz plecak? Pośpiesz się, mamy jakieś dwadzieścia minut, jeśli się pośpieszymy to zdążymy na pierwszą lekcję, może odrobinę się spóźnisz bo masz biologię, na trzecim piętrze. Ale zdążysz-powiedziałam szybko i sięgnęłam do klamki ale chłopak mnie powstrzymał.- Co ty robisz?-zapytałam zdenerwowana.
Na prawdę bałam się że się spóźnimy. "Będziemy mieli kłopoty"
-Nie idziemy dziś do szkoły-oznajmił
-Jak to nie? Nie wygłupiaj się, spóźnimy się- powiedziałam nerwowo
-Normalnie- stwierdził
-Czy ty chcesz iść na...wagary-wyszeptałam ostatnie słowo
-Tak-również szepnął- Czemu szepczesz?-zaśmiał się
-Jeszcze ktoś nas usłyszy-powiedziałam równie cicho
-Daj spokój. Kto?-rozejrzał się wokół. No tak, nikogo u niego nie było.
-Nie, Louis, nie mogę- stwierdziłam i chciałam otworzyć drzwi ale chłopak zamkną je na klucz. Spojrzałam na niego błagalnie.
-Nigdy nie chciałaś tak po prostu zostać w domu i tam nie iść?-zaśmiał się
-Chciałam, oczywiście, ale tak nie można. To złe- Pomimo tego że w szkole czuję się źle, nie chcę jej opuszczać. Szkoła to nie dzieciaki, to edukacja. "Tak, wmawiaj sobie"
-Każdy kiedyś to zrobił. "Ale ja nie jestem każdy" wiem-wyprzedził mnie "Skąd on wiedział że własnie to chciałam powiedzieć?"
-Nie, nie możemy-powiedziałam
-Możemy- zaczął kłótliwie
-A jak nas zawieszą?
-Dasz zwolnienie- wzruszył ramionami
-A skąd je wezmę. Mama mi przecież...
-Napisze. Dobrze o tym wiesz.- tak on ma racje. Kilka razy mama sama mnie namawiała bym została na jeden dzień w domu. Zawsze odmawiała. Chyba nikt normalny, nie namawia własnego dziecka na wagary
-Jen, wyluzuj się, nic Ci się nie stanie-nalegał
-Przykro mi ale nie jestem taka buntownicza jak ty-oznajmiłam upierając się przy sowim
-Załóżmy się-zaproponował
-O co?
-Daj mi miesiąc. W miesiąc zrobię z Ciebie buntowniczkę-powiedział pewnie
-Jak masz zamiar to zrobić?-zapytałam, na co chłopak wzruszył ramionami- Zgoda. Masz 30 dni-uśmiechnęłam się. Szczerze chcę by wygrał ten zakład. Chce być "buntowniczką". Chcę się przynajmniej tak czuć. Chcę by mnie zmienił.
Więc, dzień pierwszy: Poszłam na wagary
Wolnym krokiem szłam wzdłuż szpitalnego korytarza. Kręciła na palcu końcówki włosów, robiłam tak zawsze gdy się denerwowałam. Nie mogłam skupić się na niczym konkretnym.
Strasznie się martwiłam. Chciałam wiedzieć co się z nią stało, i przestać się obwiniać. Choć poczucie winy,
z powodu jakiego potraktowałam Sue, zostanie ze mną do końca życia. Ale chciałabym się nie obwiniać
o ten wypadek, przestać wmawiać sobie że to moja wina.
Weszłam do sali, w której leżały cztery dziewczyny. Nie rozpoznałam mojej Sue i już chciałam się cofnąć gdy mnie zawołała. Byłam pewna że to ona. Nie pomyliłabym jej głosu. Potrafię go nawet wyłapać w pełnej stołówce.
-Sue?-zapytałam zamykając za sobą drzwi. Sześć par dodatkowych oczu bacznie mnie obserwowało.
-No a kto?-powiedziała podirytowana, mruczą oczy i robiąc tą zabawną minę, która miała być poważna
-Zmieniłaś się-powiedziałam bez zastanowienia
-Tak długo spadłam?-zaśmiała się- To ja powinnam to stwierdzić. Przed zaśnięciem-zaakcentowała ostatnie słowo- chodziłaś w ogrodniczka-przypomniała mi
-Weź przestań-zakryłam twarz rękoma
-Były stylowe-zaśmiała się- Więc w końcu się mnie posłuchałaś i je wszystkie pocięłaś?-zapytała
-Tak, pozbyłam się ich, mama ich nawet na ścierki nie chciała- oznajmiłam
-Dżinsem mebli nie wytrzesz- zauważyła
-Słusznie-przyznałam jej rację i jakoś bardziej zrozumiałam moją mamę
-Co się stało?-zapytała całkiem zmieniając temat i ton głosu. Zbytnio nie wiedziałam o co jej chodzi. -Mama nie chciała po Ciebie zadzwonić. Co było dziwne. Twierdziła że to zły pomysł, że nie może i takie tam. Jak się pytałam o co jej chodzi to ucinała temat. Kłóciłam się z nią o to ale, sama wiesz, że z moją mamą nie wygrasz.
-No wiesz to moja wina-powiedziałam- Nie wiem od czego zacząć
-Najlepiej od początku-powiedziała jakby to było takie proste
-Sue?-do sali weszła pielęgniarka- Choć na chwilę, zmienimy opatrunki-powiedziała miłym głosem
-Zaraz wrócę-dziewczyna zwróciła się do mnie. Pokiwałam głową i odetchnęłam z ulgą. Mam o kilka minut więcej na przygotowanie się do tej rozmowy. Zostałam w pomieszczeniu z nieznanymi mi dziewczynami, które patrzyły na mnie krzywym wzrokiem. Żeby nie wyjść na jakąś idiotkę, która głupio gapi się w ścianę, wyjęłam telefon z torebki. Kilka nieodebranych połączeń, nie przeczytanych wiadomości, powiadomień
i polubień. Większość wiadomości dotyczyła jakiejś imprezy. Z tego co wyczytałam ma być to impreza
u jakiegoś chórzysty z naszej szkoły. Było drętwo ale przyszła drużyna z cheerleaderkami i to rozkręcili.
Interesujące, bardzo.
*pov*
Leżałam w tym głupim szpitalu już tydzień. Nic się tu nie dzieje. Nikt z nikim nie rozmawia. Zastanawiam się
czy aby na pewno jestem we właściwym szpitalu i czy przypadkowo nie wylądowała na jakimś oddziale dla psychicznych. W sali jest jakaś gruba blondyna, która nigdy nic nie mówi i ciągle coś je. Jest jakaś Jade,
która śpi. Śpi, wstaje na badania, śpi, wstaje na obiad, śpi. Ostatnio doszła jakąś brunetka, która ma tam częściową amnezję, ciulowo tak nic nie pamiętać. Ale ta też się nie odzywa, tylko ciągle coś czyta.
Teraz wyszła na zmianę opatrunku i zostawiła z nami tą blondyneczkę. Wygląda mi ona na taką której nawet skarpetki pasują do "outfitu".
Przez chwilę wpatrywała się głupio w ścianę, po czym wyjęła telefon. Po jakimś czasie zaczął dzwonić, przy okazji głupi ma dzwonek.
-Tak?-zapytała tam fałszywy głosikiem- Słysze-zaśmiała się- Coo...Kiedy?...Razem....Omg!....Tak...Kelsey zrobiła to...tak...totalnie w samochodzie...Mów za siebie!- uszy mi więdły. Ten jej głos tak mnie wkurzał, że jeszcze jedno słowo i bym jej przywaliła.
Wreszcie się rozłączyła. Spokój nie traw długo gdyż jej głupi dzwonek znowu zaczął dzwonić. Wydaje mi się że ta dziewczyna ma większe życie towarzyskie niż cały ten szpital razem wzięty.
-Hej...tak właśnie jestem....nie właśnie wyszła....zmienić opatrunek...nie...nie wiem jak....tak myślisz?....ale ja się boję...a jak...w porządku...Kocham Cię- rozłączyła się. Oczywiście że ma chłopaka bo jakże inaczej.
Po chwili wybrała jakiś numer i znowu było słychać jej głupi głos
-A jak mnie wygoni?...tak strasznie mi jej brakowało.....no nie wiem....nie wybaczy mi...od nowa?..w sumie...tak...chyba...dziękuje...Ja też...Jasne..pa -rozłączyła się. Ok, zrobiło się ciekawie. Chyba porzucę plan wyjęcia słuchawek w celu uniknięcia jej głosu.
Zue, czy jak jej tam, wróciła i usiadła z powrotem na łóżku.
-Więc?
-Ok, chodzi o to, że my się tak jakby już nie przyjaźnimy-wypaliła. "To czemu tu jesteś, heloł?!"
-Co?-głos tej drugiej złamał się i zauważyłam jak zaciska ręce w pięści.
-Olałam Cię. Stałam się suką. Pod naciskiem grupy, przestałam się z tobą zadawać. Ale nie mogę tego zwalać na innych, przecież mam własny rozum. Nie wiem czy pamiętasz, ale dostałam się do cheerleaderek.
Po jakimś czasie zajęłam miejsce Molly, tej blondynie co miała wiecznie odrosty, albo to było krzywe, naturalne ombre. Cokolwiek. Zaczęłam olewać wszystko i wszystkich. Ranić i niszczyć, wszystko
i wszystkich. Wyłączyłam uczucia. Zmieniłam się na gorsze. Złamałam dane Ci obietnice. Zniszczyłam wszystko i straciłam wszystko. Dopiero ostatnio odnalazłam siebie. Trzeźwo na wszytko spojrzałam.
Nie zrobiłam tego sama. Zapewne gdyby nie coroczny projekt z angielskiego, dalej bym taka była.
Wiesz że zawsze chciałam uwagi, być w centrum, być ważna. W szkole taka była. Nie ważne jakim kosztem. Wtedy się to dla mnie nie liczyło.- Dobra. Spodziewałam się jakiejś historii o zniszczonych butach.
-Wow-brunetka wykrztusiła- Gdyby nie ta amnezja, nawet byś tu nie przyszła- stwierdziła, w sumie nie potrzebnie bo i ja to wiedziałam. Blondynka spuściła głowę na swoje palce. - Brakowało Ci mnie chociaż?-zapytała trochę zbyt wrednie
-Tak. Oczywiście. Wiesz ile razy chciałam do Ciebie zwyczajnie podejść i pogadać? Ale nie zrobiłam tego, ale jak wiesz byłam może i dalej jestem zołzą. I nic mnie nie usprawiedliwia-powiedziała. Czy tylko mnie dziwi że tak otwarcie sama siebie wyzywa?
-Tak, jesteś. Ale cóż, no nie pamiętam tego. Więc nie mogę się za bardzo gniewać. W końcu jesteś tu teraz-stwierdziła. Ta tleniona zołza, jak się sama określiła, ma za łatwo w życiu.
-Możemy wrócić do tego co było...?- zapytała
-Pewnie, a jak mi się przypomni, to skopie Ci za wszystko tyłek-zaśmiała się i zamknęła koleżankę
w uścisku.
Pov Jen
-Lou, dawaj szybciej, bo się spóźnimy!-krzyknęłam do chłopaka. Od piętnastu minut czekam na niego
w korytarzu.
-Już-powiedział, schodząc ze schodów.
-Gdzie ty masz plecak? Pośpiesz się, mamy jakieś dwadzieścia minut, jeśli się pośpieszymy to zdążymy na pierwszą lekcję, może odrobinę się spóźnisz bo masz biologię, na trzecim piętrze. Ale zdążysz-powiedziałam szybko i sięgnęłam do klamki ale chłopak mnie powstrzymał.- Co ty robisz?-zapytałam zdenerwowana.
Na prawdę bałam się że się spóźnimy. "Będziemy mieli kłopoty"
-Nie idziemy dziś do szkoły-oznajmił
-Jak to nie? Nie wygłupiaj się, spóźnimy się- powiedziałam nerwowo
-Normalnie- stwierdził
-Czy ty chcesz iść na...wagary-wyszeptałam ostatnie słowo
-Tak-również szepnął- Czemu szepczesz?-zaśmiał się
-Jeszcze ktoś nas usłyszy-powiedziałam równie cicho
-Daj spokój. Kto?-rozejrzał się wokół. No tak, nikogo u niego nie było.
-Nie, Louis, nie mogę- stwierdziłam i chciałam otworzyć drzwi ale chłopak zamkną je na klucz. Spojrzałam na niego błagalnie.
-Nigdy nie chciałaś tak po prostu zostać w domu i tam nie iść?-zaśmiał się
-Chciałam, oczywiście, ale tak nie można. To złe- Pomimo tego że w szkole czuję się źle, nie chcę jej opuszczać. Szkoła to nie dzieciaki, to edukacja. "Tak, wmawiaj sobie"
-Każdy kiedyś to zrobił. "Ale ja nie jestem każdy" wiem-wyprzedził mnie "Skąd on wiedział że własnie to chciałam powiedzieć?"
-Nie, nie możemy-powiedziałam
-Możemy- zaczął kłótliwie
-A jak nas zawieszą?
-Dasz zwolnienie- wzruszył ramionami
-A skąd je wezmę. Mama mi przecież...
-Napisze. Dobrze o tym wiesz.- tak on ma racje. Kilka razy mama sama mnie namawiała bym została na jeden dzień w domu. Zawsze odmawiała. Chyba nikt normalny, nie namawia własnego dziecka na wagary
-Jen, wyluzuj się, nic Ci się nie stanie-nalegał
-Przykro mi ale nie jestem taka buntownicza jak ty-oznajmiłam upierając się przy sowim
-Załóżmy się-zaproponował
-O co?
-Daj mi miesiąc. W miesiąc zrobię z Ciebie buntowniczkę-powiedział pewnie
-Jak masz zamiar to zrobić?-zapytałam, na co chłopak wzruszył ramionami- Zgoda. Masz 30 dni-uśmiechnęłam się. Szczerze chcę by wygrał ten zakład. Chce być "buntowniczką". Chcę się przynajmniej tak czuć. Chcę by mnie zmienił.
Więc, dzień pierwszy: Poszłam na wagary
niedziela, 6 kwietnia 2014
Chapter 23
Pov Melody
Siedziałam z Marcelem oglądając jakiś teleturniej dla "szczególnie uzdolnionych". Nie było to zbyt ciekawe
i w normalnych okolicznościach bym się na to nie zgodziła. Ale dla Marcela mogę się poświęcić.
Nogi miałam położone na kolanach chłopaka i bawiłam się jego telefonem. Zazwyczaj nie chciał mi go dawać, ale jest tak zajęty oglądaniem, że nawet gdybym siedziała tu nago to by nie zauważył.
-Melody ktoś do Ciebie dzwoni-powiedział podając mi telefon, ciągle patrząc w ekran-Kto dzwoni?- zapytał gdy długo nie odbierałam.
-Pani Richardson- powiedziałam cicho, nie wierzyłam że dzwoni. Czemu dzwoni?
-To odbierz- powiedział jakby to było takie proste. Przełknęłam ślinę i zebrałam w sobie odwagę by przesunąć palcem po ekranie przeciągając zieloną słuchawkę.
-Halo?- powiedziałam i po mimo starań mój głos i tak zadrżał
-Melody tu mama Sue - niepotrzebnie się przedstawiła
-Dzień dobry- przywitałam się i coraz bardziej się denerwowałam
-Wybacz że dzwonię, wiem że się nie przyjaźnicie z Sue od..
-Odkąd ją olałam- powiedziałam szczerze, zdając sobie sprawę że kobieta szuka takiego określenia by mnie nie zranić
-Tak..em słuchaj, bo ona miała wypadek. Ma częściową amnezję i nie pamięta ostatnich lat. Nie chce
z nikim rozmawiać, no oprócz Ciebie. Nie wiem czy powinnam o to prosić...ale...jakbyś chciała..to możesz przyjść i z nią porozmawiać-powiedziała cicho. Była przybita. Dość dobrze znam panią Richardson i wiem że na pewno przeżywa wypadek córki. Podała mi adres po czym się rozłączyła, nie czekając na moją reakcję.
Zastanawiam się ile musiało ją to kosztować. Ten telefon do mnie. Nigdy nie była typem osoby, która chętnie przyjmowała pomoc. Pamiętam jak kiedyś zepsuła jej się pralka, mama chciała jej oddać naszą starą, bo akurat ją wymieniała, gdyż nie pasowała do nowego wystroju domu, nie przyjęła jej od razu. Trwało to około miesiąca zanim ją wzięła. I gdyby nie to że pranie w rękach nie było takie skuteczne,
nie przyjęłaby jej. A po tym codziennie przez dwa tygodnie przynosiła obiad dla całej naszej rodziny. Pani Richardson to kobieta z klasą i zasadami, każdy o tym wie i za to ją szanuje.
Sue wychowuje sama, gdyż jej mąż wyjechał "do pracy" i nie wrócił, jak wyjechał w 2000 tak nie wrócił.
Sue Richardson znam, a raczej znałam, od zawsze. Poznałyśmy się w przedszkolu i od tego czasu stałyśmy się nie rozłączne. Wszędzie chodziłyśmy razem. Byłyśmy bardzo zżyte.
Spędzałam wakacje z jej rodziną nad jeziorem podczas gdy moja zwiedzała domy mody.
Mieszkałam u niej gdy rodzice wyjeżdżali.
Byłam z nią zawsze. Od zawsze i miałam być na zawsze.
Wiecznie się wygupiałyśmy, robiłyśmy siarę na mieście, za głośno się śmiałyśmy, za dużo mówiłyśmy.
Ona była, gdy nikogo nie było. Miałam tylko ją, Ale to mi nie przeszkadzało. Potrzebowałam tylko jej.
Ale to olałam. Zostawiłam moje szczęście. W połowie pierwszego roku zaczęłam ją zostawiać. Odwoływałam nasze spotkania. Wystawiałam. Wykręcałam się z wspólnego spędzania czasu.
Czasem nawet blokowałam na różnych portalach.
To wszystko przez tą popularność. Ta głupia chęć bycia kimś. Ta głupia potrzeba bycia zauważalnym.
To bezsensowne zainteresowanie. Te głupie bycie w centrum uwagi.
Zatraciłam się w tym. Zostawiłam ją dla pustych lalek, którą po jakimś czasie się stałam.
Tyle razy sięgałam po telefon by do niej zadzwonić, lecz po chwili przypominałam sobie że nie mogę.
Kilka razy po szkole kierowałam się do niej po czym w połowie drogi cofałam się z słowami Bonnie
w głowie. "Będziesz tu gwiazdą. Będziesz jak ja. Nie możesz się z nią zadawać. To Ci nie pomoże
w zdobyciu popularności. Musisz udawać, że wszyscy są twoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Z nią nie dasz rady".
Gdy Bon mi o tym mówiła była poważna. Mówiła o tym jak o czymś wielkim, trudnym do osiągnięcia.
Jakby od tego zależało moje życie.
Brakowało mi jej i brakuje. Ale byłam zbyt dumna, zadufana by to przyznać.
Zawiodłam ją. Zawiodłam jedyną osobę, która zawsze we mnie wierzyła. Straciłam to.
Wchodziłam do niej bez pukania krzycząc "co tam dziwko". Straciłam to.
Dzwoniłyśmy do siebie i gadałyśmy całą noc. Straciłam to.
Siedziałyśmy w małym domku na drzewie narzekając na dzieci grające w piłkę. Straciłam to.
Jadłyśmy wszystko, jęczą że nigdy nie będziemy miały idealnej figury. Straciłam to.
Zastąpiłam moją nieidealną, zabawną, pełną życia i pomysłów Sue. Na typowe, sezonowe dziewczyny, którym brakowało iskry.
Zapomniałam o niej. Zapomniałam o części siebie.
Nasze zdjęcie dalej stoi w moim pokoju, od jakiegoś czasu w potłuczonej ramce. Ale i tak jej nie zmienię, bo dostałam ją od niej. Nie mogłam i nie mogę jej wyrzucić.
-Co się stało?-zapytał Marcel wreszcie odrywając wzrok od telewizora
-Moja Sue jest w szpitalu-powiedziałam otępiała- Miała wypadek
-Sue?-zapytał zdziwiony
-Tak. Moja była najle..siostra- poprawiłam się
-Była?
-Tak. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, a potem ją olałam. Dal tej cholernej popularności-powiedziałam
i już nie mogłam powstrzymać łez. Dusiłam się nimi. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, pozwoliłam
sobie na odczuwanie uczuć w pełni. Nie tłumiłam tego.
Chłopak mocno mnie przytulił. Potrzebowałam tego, kogoś by był ze mną i ze mną to przezywał. Po dłuższej chwili odsunęłam się od chłopaka i usiadłam po turecku. Brunet podał mi chusteczki i czekał aż coś powiem.
-Ona ma amnezje. Częściową. Chce rozmawiać tylko ze mną ale nie pamięta co jej zrobiłam.
-Chcesz do niej iść?- zapytał
-Nie wiem. To nie będzie podłe?
-Nie wiem. Ale możesz to przecież naprawić. Odnowić waszą przyjaźń-zaproponował- Powiesz jej
o wszystkim, wyjaśnisz. Nie jesteś tą samą osobą co kilka miesięcy temu i wiesz o tym-powiedział i złapał mnie za rękę. To niesamowite, że nawet gdy nie do końca wie o co chodzi, potrafi mnie pocieszyć
i doradzić. Jest najlepszy.
Pov Jen
Wracałam z Lou ze szkoły. Miła odmiana iść sam na sam.
-Jen, przepraszam za ten bal-powiedział przerywając ciszę
-O co chodzi?-zaśmiałam sie zdezorientowana
-Wiem, że czułaś się niezręcznie a ja nie zrobiłem z tym nic. Nie odeszliśmy od Mike i reszty. Chciałem żebyś się świetnie bawiła a nie czuła dziwnie i...no wiesz-wyjaśnił
-Lou, było cudownie. Naprawdę świetnie się bawiłam. Dziwnie się czułam w tym towarzystwie,
ale ty byłeś i to było najważniejsze-uśmiechnęłam się ciepło a chłopak przygryzł wargę
-Więc...czemu ciągle...em..no wiesz...patrzyłaś na Marcela?-zapytał jąkając się. Uśmiechnęłam się choć w środku byłam sparaliżowana i jak najbardziej nie było mi do śmiechu.
-Sprawdzałam czy to na pewno on-wymyśliłam. W sumie, nie wiem czemu na niego zerkałam, jakoś mnie tak ciągnęło.
-Jen, ty mnie teraz nie zostawisz, prawda?-zapytał słabo. Jak on mógł tak pomyśleć?
-Lou oczywiście że nie. Nie mogłabym. Nie wytrzymałabym, nie wytrzymuje jak więcej niż godzinę się
z tobą nie kontaktuje- wyjaśniałam uśmiechając się. Czułam się winna. Jak mogłam zapomnieć o Louis'ie
i myśleć o Marcelu. To śmieszne.
-To dla mnie nowe-powiedział cicho
-Dla mnie też-przyznałam
-Boże nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Całą noc myślałem że mnie zostawisz-powiedział i zaśmiał się.
Nie pozostało mi nic innego jak do niego dołączyć. Jak mógł o tym pomyśleć, jak ja mogłam dać mu takie znaki?
-Mama zaprasza Cię na obiad-powiedziałam by przerwać krępującą ciszę
-Mnie?-zdziwił się
-Tak, chce się upewnić, że jesteś żywy, albo że Ci nie płace-zaśmiałam się
-Wiara rodzicielska. Jasne, że przyjdę-pocałował mnie w skroń na co poczułam się dziwnie. Każdy gest z jego strony był taki szczery, pełny uczuć i troski. Dlaczego ja tak nie mogę? Dlaczego mam wątpliwości? Dlaczego o nim myślę?
______________________________________________________
Co sądzicie? Kocham Was i dziękuje za komentarze <3
Jamie_Campbell_Bower
Siedziałam z Marcelem oglądając jakiś teleturniej dla "szczególnie uzdolnionych". Nie było to zbyt ciekawe
i w normalnych okolicznościach bym się na to nie zgodziła. Ale dla Marcela mogę się poświęcić.
Nogi miałam położone na kolanach chłopaka i bawiłam się jego telefonem. Zazwyczaj nie chciał mi go dawać, ale jest tak zajęty oglądaniem, że nawet gdybym siedziała tu nago to by nie zauważył.
-Melody ktoś do Ciebie dzwoni-powiedział podając mi telefon, ciągle patrząc w ekran-Kto dzwoni?- zapytał gdy długo nie odbierałam.
-Pani Richardson- powiedziałam cicho, nie wierzyłam że dzwoni. Czemu dzwoni?
-To odbierz- powiedział jakby to było takie proste. Przełknęłam ślinę i zebrałam w sobie odwagę by przesunąć palcem po ekranie przeciągając zieloną słuchawkę.
-Halo?- powiedziałam i po mimo starań mój głos i tak zadrżał
-Melody tu mama Sue - niepotrzebnie się przedstawiła
-Dzień dobry- przywitałam się i coraz bardziej się denerwowałam
-Wybacz że dzwonię, wiem że się nie przyjaźnicie z Sue od..
-Odkąd ją olałam- powiedziałam szczerze, zdając sobie sprawę że kobieta szuka takiego określenia by mnie nie zranić
-Tak..em słuchaj, bo ona miała wypadek. Ma częściową amnezję i nie pamięta ostatnich lat. Nie chce
z nikim rozmawiać, no oprócz Ciebie. Nie wiem czy powinnam o to prosić...ale...jakbyś chciała..to możesz przyjść i z nią porozmawiać-powiedziała cicho. Była przybita. Dość dobrze znam panią Richardson i wiem że na pewno przeżywa wypadek córki. Podała mi adres po czym się rozłączyła, nie czekając na moją reakcję.
Zastanawiam się ile musiało ją to kosztować. Ten telefon do mnie. Nigdy nie była typem osoby, która chętnie przyjmowała pomoc. Pamiętam jak kiedyś zepsuła jej się pralka, mama chciała jej oddać naszą starą, bo akurat ją wymieniała, gdyż nie pasowała do nowego wystroju domu, nie przyjęła jej od razu. Trwało to około miesiąca zanim ją wzięła. I gdyby nie to że pranie w rękach nie było takie skuteczne,
nie przyjęłaby jej. A po tym codziennie przez dwa tygodnie przynosiła obiad dla całej naszej rodziny. Pani Richardson to kobieta z klasą i zasadami, każdy o tym wie i za to ją szanuje.
Sue wychowuje sama, gdyż jej mąż wyjechał "do pracy" i nie wrócił, jak wyjechał w 2000 tak nie wrócił.
Sue Richardson znam, a raczej znałam, od zawsze. Poznałyśmy się w przedszkolu i od tego czasu stałyśmy się nie rozłączne. Wszędzie chodziłyśmy razem. Byłyśmy bardzo zżyte.
Spędzałam wakacje z jej rodziną nad jeziorem podczas gdy moja zwiedzała domy mody.
Mieszkałam u niej gdy rodzice wyjeżdżali.
Byłam z nią zawsze. Od zawsze i miałam być na zawsze.
Wiecznie się wygupiałyśmy, robiłyśmy siarę na mieście, za głośno się śmiałyśmy, za dużo mówiłyśmy.
Ona była, gdy nikogo nie było. Miałam tylko ją, Ale to mi nie przeszkadzało. Potrzebowałam tylko jej.
Ale to olałam. Zostawiłam moje szczęście. W połowie pierwszego roku zaczęłam ją zostawiać. Odwoływałam nasze spotkania. Wystawiałam. Wykręcałam się z wspólnego spędzania czasu.
Czasem nawet blokowałam na różnych portalach.
To wszystko przez tą popularność. Ta głupia chęć bycia kimś. Ta głupia potrzeba bycia zauważalnym.
To bezsensowne zainteresowanie. Te głupie bycie w centrum uwagi.
Zatraciłam się w tym. Zostawiłam ją dla pustych lalek, którą po jakimś czasie się stałam.
Tyle razy sięgałam po telefon by do niej zadzwonić, lecz po chwili przypominałam sobie że nie mogę.
Kilka razy po szkole kierowałam się do niej po czym w połowie drogi cofałam się z słowami Bonnie
w głowie. "Będziesz tu gwiazdą. Będziesz jak ja. Nie możesz się z nią zadawać. To Ci nie pomoże
w zdobyciu popularności. Musisz udawać, że wszyscy są twoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Z nią nie dasz rady".
Gdy Bon mi o tym mówiła była poważna. Mówiła o tym jak o czymś wielkim, trudnym do osiągnięcia.
Jakby od tego zależało moje życie.
Brakowało mi jej i brakuje. Ale byłam zbyt dumna, zadufana by to przyznać.
Zawiodłam ją. Zawiodłam jedyną osobę, która zawsze we mnie wierzyła. Straciłam to.
Wchodziłam do niej bez pukania krzycząc "co tam dziwko". Straciłam to.
Dzwoniłyśmy do siebie i gadałyśmy całą noc. Straciłam to.
Siedziałyśmy w małym domku na drzewie narzekając na dzieci grające w piłkę. Straciłam to.
Jadłyśmy wszystko, jęczą że nigdy nie będziemy miały idealnej figury. Straciłam to.
Zastąpiłam moją nieidealną, zabawną, pełną życia i pomysłów Sue. Na typowe, sezonowe dziewczyny, którym brakowało iskry.
Zapomniałam o niej. Zapomniałam o części siebie.
Nasze zdjęcie dalej stoi w moim pokoju, od jakiegoś czasu w potłuczonej ramce. Ale i tak jej nie zmienię, bo dostałam ją od niej. Nie mogłam i nie mogę jej wyrzucić.
-Co się stało?-zapytał Marcel wreszcie odrywając wzrok od telewizora
-Moja Sue jest w szpitalu-powiedziałam otępiała- Miała wypadek
-Sue?-zapytał zdziwiony
-Tak. Moja była najle..siostra- poprawiłam się
-Była?
-Tak. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, a potem ją olałam. Dal tej cholernej popularności-powiedziałam
i już nie mogłam powstrzymać łez. Dusiłam się nimi. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, pozwoliłam
sobie na odczuwanie uczuć w pełni. Nie tłumiłam tego.
Chłopak mocno mnie przytulił. Potrzebowałam tego, kogoś by był ze mną i ze mną to przezywał. Po dłuższej chwili odsunęłam się od chłopaka i usiadłam po turecku. Brunet podał mi chusteczki i czekał aż coś powiem.
-Ona ma amnezje. Częściową. Chce rozmawiać tylko ze mną ale nie pamięta co jej zrobiłam.
-Chcesz do niej iść?- zapytał
-Nie wiem. To nie będzie podłe?
-Nie wiem. Ale możesz to przecież naprawić. Odnowić waszą przyjaźń-zaproponował- Powiesz jej
o wszystkim, wyjaśnisz. Nie jesteś tą samą osobą co kilka miesięcy temu i wiesz o tym-powiedział i złapał mnie za rękę. To niesamowite, że nawet gdy nie do końca wie o co chodzi, potrafi mnie pocieszyć
i doradzić. Jest najlepszy.
Pov Jen
Wracałam z Lou ze szkoły. Miła odmiana iść sam na sam.
-Jen, przepraszam za ten bal-powiedział przerywając ciszę
-O co chodzi?-zaśmiałam sie zdezorientowana
-Wiem, że czułaś się niezręcznie a ja nie zrobiłem z tym nic. Nie odeszliśmy od Mike i reszty. Chciałem żebyś się świetnie bawiła a nie czuła dziwnie i...no wiesz-wyjaśnił
-Lou, było cudownie. Naprawdę świetnie się bawiłam. Dziwnie się czułam w tym towarzystwie,
ale ty byłeś i to było najważniejsze-uśmiechnęłam się ciepło a chłopak przygryzł wargę
-Więc...czemu ciągle...em..no wiesz...patrzyłaś na Marcela?-zapytał jąkając się. Uśmiechnęłam się choć w środku byłam sparaliżowana i jak najbardziej nie było mi do śmiechu.
-Sprawdzałam czy to na pewno on-wymyśliłam. W sumie, nie wiem czemu na niego zerkałam, jakoś mnie tak ciągnęło.
-Jen, ty mnie teraz nie zostawisz, prawda?-zapytał słabo. Jak on mógł tak pomyśleć?
-Lou oczywiście że nie. Nie mogłabym. Nie wytrzymałabym, nie wytrzymuje jak więcej niż godzinę się
z tobą nie kontaktuje- wyjaśniałam uśmiechając się. Czułam się winna. Jak mogłam zapomnieć o Louis'ie
i myśleć o Marcelu. To śmieszne.
-To dla mnie nowe-powiedział cicho
-Dla mnie też-przyznałam
-Boże nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Całą noc myślałem że mnie zostawisz-powiedział i zaśmiał się.
Nie pozostało mi nic innego jak do niego dołączyć. Jak mógł o tym pomyśleć, jak ja mogłam dać mu takie znaki?
-Mama zaprasza Cię na obiad-powiedziałam by przerwać krępującą ciszę
-Mnie?-zdziwił się
-Tak, chce się upewnić, że jesteś żywy, albo że Ci nie płace-zaśmiałam się
-Wiara rodzicielska. Jasne, że przyjdę-pocałował mnie w skroń na co poczułam się dziwnie. Każdy gest z jego strony był taki szczery, pełny uczuć i troski. Dlaczego ja tak nie mogę? Dlaczego mam wątpliwości? Dlaczego o nim myślę?
______________________________________________________
Co sądzicie? Kocham Was i dziękuje za komentarze <3
Jamie_Campbell_Bower
Liebster Award :)
1. Słuchasz jakichś rockowych kapeli? Jeśli tak to jakich?
-Kocham Black Sabbath, ale to raczej hard rock :)
2. Ostatnio oglądany serial.
-GLEE, GLEE, GLEE
3. Ulubiony smerf :)
-Ciamajda, tak mi się żal robi, że on się tak wywraca, więc go lubię, żeby mu nie było przykro
4. Jaki kolor lakieru masz aktualnie na paznokciach?
-Nie maluję, gdyż moja katolicka szkoła nie pozwala na takie "wybryki" lol
5. Jak lubisz spędzać wolny czas?
- Puszczam muzykę i tańczę udając że jestem w teledysku, to normalne
6. Jaką książkę przeczytałaś najwięcej razy?
-Trylogie "Demoniczne maszyny"
7. Masz jakieś zwierzątko? Jeśli tak to jak się wabi?
-Mam rodzeństwo, ale to się chyba nie liczy
8. Co Cię skłoniło do pisania?
-Wcześniej pisałam takie..typowe fanfiction ale nie wiem czemu zaczęłam
9. Ostatnio słuchana piosenka.
-5 second of summer - heartbreak girl
10. O czyim koncercie marzysz?
-One Direction :))
11. Jaki masz stosunek do bananów...? :)
- "To są dziwne owoce. To nie są owoce. Owoce są okrągłe. A banan jest podłużny." ~S.
Subskrybuj:
Posty (Atom)