Ubrałam się i od kilku minut krążyłam po przedpokoju. Od drzwi do drzwi. Denerwowałam się. Bardzo. Oczywiście, chodziłam wcześniej na randki, ale one nigdy nie znaczyły tyle co ta. Marcel jest chłopakiem, którego naprawdę bardo lubię. Z nim nie chodzi tylko o całowanie się, chodzenie za rączkę i publiczne okazywanie "uczuć", tak aby każdy to widział.
-Daj spokój-powiedział wkurzony Josh
-Znajdź se przyjaciół-jęknęłam odwracając się do chłopaka. Wystawił mi środkowy palec i poszedł na górę. Ktoś zapukał do drzwi a ja zesztywniałam. Wzięłam torebkę i powoli podeszłam do drzwi. Otworzyłam je
i przywitałam Marcela. Miał na sobie ciemne spodnie, białą koszulkę i odpiętą niebieską koszulę.
Wyglądał świetnie, jednak czemu czułam, że to nie on?
Rozejrzałam się gdy, zauważyłam, że chłopak zwalnia. Skądś znałam to miejsce. Byłam tego pewna.
-Idziemy do szkoły?-zapytałam po skojarzeniu faktów
-Dług Ci to zajęło-zaśmiał się na co walnęłam go w ramie
Weszliśmy po awaryjnych schodach dostając się pod drzwi. Prawdopodobnie prowadzą one na dach.
Chłopak wyjął klucze i otworzył drzwi. "Okej" . Przytrzymał mi drzwi, co było naprawdę bardzo słodkie.
Jakim cudem w naszej szkole jest huśtawka, a ja o tym nie wiedziałam? "Nie wiedziałaś, że można wejść na dach" . "Nie wiedziałaś, że mamy dach". Wokół były doniczki z kwiatami, lub jakimś krzaczkami. Stała też, średniej wielkości, drewniana altana, którą oplatały ciemno różowe, drobne kwiatki. W środku niej stała ławka z tego samego drewna co budowla.
-Okej-powiedziałam zdziwiona- Jak to znalazłeś?-zapytałam
-Mamy w szkole kółko botaniczne- wyjaśnił. "Okej. Więc, kolejna rzecz której nie wiedziałam"- Zrobili to w ramach jakiegoś projektu- wzruszył ramionami
-I tak po prostu pozwolił nam tu przyjść?-zapytałam
-Niechętnie ale tak- przyznał- Ale wiesz, nie chwaląc się. Jestem królem. A wiesz, tak jest, że ludzie robią co król każe-powiedział. To chyba cytat z czegoś.
Usiedliśmy na huśtawce. Brunet objął mnie ramieniem i delikatnie pocałował w głowę.
-Mogę Ci coś powiedzieć?-zapytał. "Okej. Mam się bać?"
-Em, tak- z trudem wydusiłam
-Więc, mieszkając u taty, tam gdzie przedtem. Byłem, cóż, dalej jestem dość popularny. Byłem w tej całej szkolnej elicie. Grałem w piłkę, zostawałem po lekcjach i groziłem słabszym. Nie przyznawałem się do swoich osiągnięć, niezwiązanych ze sportem. Nie przyznawałem się do tych kujonów z kółka matematycznego, którego byłem przewodniczącym. Nie przyznawałem się do Angus'a, z którym wieczorami siedziałem w piwnicy i grałem w japońskie gry. Siedziałem na stadionie i patrzyłem jak inni piją, palą. Udawałem, że ja też to robię. Wierzyli. Sądzili, że wiem jak to jest być na haju albo jakie to uczucie budzić się na kacu. Mówili o tym jak o czymś wspaniałym, ale jeden z nich jest na odwyku. A, proszę Cię, mamy siedemnaście lat.
Ech, w każdym bądź razie, przestało mi się to podobać. Ale nie wiedziałem jak to zmienić. Przestałem chodzić na ten stadion pod pretekstem, że rodzice zaczynają coś podejrzewać. Cóż, wyzywali mnie czasem od cip z tego powodu, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Nie byli znajomymi, nigdy tak nie myślałem, byli tymi, którzy pomogli mi podtrzymać popularność, zwiększyć ją i dać wizerunek złego chłopca. Nie podobało mi się to co ze sobą robiłem. Kiedy dowiedziałem się, że rodzice się rozchodzą i mama chce się przeprowadzić, skorzystałem. Wyjechałem. Żegnając się zdałem sobie sprawę, że nikt tak na prawdę nie będzie za mną tęsknić. Tak naprawdę, każdy miał mnie dość i chciał zająć moje miejsce. Nie lubili mnie za osobowość, a za wyglądem aż tak się nie tęskni. Rzadkie rozmowy na internecie im jak i mi wystarczają. Tutaj chciałem inaczej. Chciałem by ktoś polubił mnie za to jaki jestem, nie jak wyglądam. I udało się- powiedział głaszcząc mój policzek.
-Dobra, tego się nie spodziewałam - zaśmiałam się lekko. - W sumie, to rozumiem. Też się nie chcę przyznawać to innych osiągnięć, niż te z drużyną. Też udawałam pianą czy naćpaną. Tyle, że ja nadal żyję
w tym fałszywym otoczeniu- uśmiechnęłam się smutno- Czemu powiedziałeś mi dopiero teraz?-zapytałam
-Nie wiem. Tak jakoś. Miałem zacząć "hej jestem Marcel nie zwracaj uwagi na mój wygląd jestem bardzo fajny i mega popularny tylko w innym mieście"- powiedział z ironią
-No nie. To by było dziwne- przyznałam
-Wracając. Zacznij od przepisania się do klasy z rozszerzoną matematyką.- powiedział
-Co? Skąd...
-Pan Wilkinson, na każdej lekcji o Tobie wspomina. A jak sprawdza testy to jest "O proszę Harris znowu
sześć! Ale nie, nie będę na rozszerzonym, nie pójdę na konkurs, nie, jestem na to zbyt fajna"- powiedział udając nauczyciela. Zaśmiałam się lekko z jego parodii.
-Jesteś na rozszerzonej?-zapytałam
-Melody, jestem mądry-powiedziałam jakby to było oczywiste - Nie dbaj o zdanie innych- dodał poważnie
-Chyba masz rację, bo to co teraz przerabiamy na matmie, jest śmieszne - przyznałam
-Będziesz miała najlepsze papiery na studia
-Nie wiem czy chcę na nie iść-przyznałam
-Myślałaś nad tym?- zapytał
-Trochę. Wiesz, zawsze chciałam zostać modelką. Już tak powoli zaczynam to robić. Ostatnio zadzwoniła do mnie jakaś pani, mówiąc że otwiera butik i chce bym była w reklamie-poinformowałam go podekscytowana
-Wiem-uśmiechnął się
-Jak?-zapytałam zdziwiona
-To mama mojego kolegi. Zaczęli o Ciebie wypytywać to jak pokazałem im twoje zdjęcie i Oli mi powiedział-wyjaśnił
-Och, sama Ci chciałam powiedzieć. Trudno. Wracając. Wiem, że to nie jest pewne. Mogę to robić przez rok, dwa nie całe życie. Nikt chyba jeszcze tego nie dokonał. A jak okres dojrzewania mi wróci i będę brzydka?-zapytałam
-To jedno z najgłupszych zdań jakie słyszałem- stwierdził.
-Myślałaś nad studiami matematycznymi?-zapytał, nie uzyskując odpowiedzi na swój poprzedni komentarz
-Tak i to nie raz. Ale co ja będę robić? Siedzieć za biurkiem jako sekretarka? Być bankierem? Czy nauczycielem? Od razu mówię, że wszystkie trzy opcje odpadają. Nie chcę nudnej pracy-stwierdziłam -
A wyliczanie ryzyka ubezpieczeniowego jest nudne.
-Tak, masz rację-zaśmiał się
-Chyba, że bym była cheerlederką całe życie-stwierdziłam. Brunet popatrzał się na mnie dziwnie- 'College cheerleaders'- wyjaśniłam
-Coś takiego jest?-zapytał
-Tak. Zdecydowanie.
Pov. Jen
Siedziałam w pokoju. Udało mi się bez budzenia mamy wejść do domu. Wiem, że nie zrobiłaby mi awantury, ale chcę by dalej mi ufała i uważała za rozsądną. A rozsądna osoba, wyszłaby z tego stadionu przed zmrokiem, czego ja nie zrobiłam. "Rozsądna osoba w ogóle by tam nie poszła". Miałam nadzieję
że spędzę z chłopakiem więcej czasu. Myślałam,że jak tam zostanę, stworzę sobie wizerunek wyluzowanej. Że będę dla niego lepsza. Że udowodnię mu, że nie jestem sztywna i ze mną też się można bawić. Że będą ze mną niczego nie traci. Czego nie zrobiłam, nawet w najmniejszym stopniu.
Takie towarzystwo nigdy jakoś specjalnie mnie nie kręciło. Ale jak każdy, chciałam pogadać, posiedzieć
z tymi popularnymi.
Oparłam się o zimną ścianę i spojrzałam na swoje sine dłonie. Zimno nigdy mi nie służy. Wystarczy chwila
na mrozie a moja skóra na dłoniach staje się szorstka, sucha i zmienia kolor.
Byłam zła. Wściekła. Zawiedziona. Niepewna. Już sama nie wiedziałam co czułam. Nie tak chciałam zacząć te ferie.
-Ok, więc czemu nie wrócił?-zapytałam siebie. Zaczęłam wymyślać różne wersje i jak zwykle pierwsze przyszły te najgorsze. Spięłam się na myśl że coś mu się mogło stać. Mógł się przecież upić, leżeć nieprzytomny czy...ech, nie wiem co jeszcze. W każdym razie nie było to dobre. Momentalnie przeszły mnie dreszcze i szybko zerwałam się na nogi.
-Jen, czemu nie śpisz?- w drzwiach stanęła zaspana mama. Czemu ona po przebudzeniu wygląda tak dobrze, a ja jak jakiś bezdomny?
-Em, właśnie szłam założyć piżamę- skłamałam
-Mhm. Dobranoc-wymamrotała i zamknęła drzwi.
Mogę uznać to za znak od wszechświata? Gdyby chciał bym poszła szukać Louis'a mama by nie przyszła. Można to tak tłumaczyć.
Powinnam być teraz zła a nie mu współczuć czy się o niego bać. Wmówiłam sobie złość i położyłam się spać.
Wstałam o 11. Spóźniłam się do kościoła, ale byłam zbyt zła by się tym przejmować.
-Dzień dobry-przywitała się mama- Późno dziś wstałaś. Nie chciałam Cię budzić, wiem że wczoraj późno poszłaś spać- uśmiechnęła się życzliwie.
-Tak-mruknęłam starając się uśmiechnąć. Przez cały dzień próbowałam zachowywać pozory, zachowywać się normalnie. W sumie to siedziałam w pokoju i udawałam że czytam książkę lub oglądałam jakiś film. Nie było to dziwne, zazwyczaj to robię w wolne dni. Tak jest, jak nie masz znajomych. Żyjesz serialami, książkami i życiem fikcyjnych postaci. Szczerze mówiąc, to lepsze niż prawdziwe życie. Poważnie. Złe jest to, że nie mogę się na tym skupić. Po raz pierwszy moje własne życie weszło ponad to wyimaginowane.
Po raz pierwszy czuję, że naprawdę je mam. A może miałam. Nie! Nadal mam! Bo on jest życiem. I nadal go mam. Prawda?
Co jakiś czas wchodziłam do kuchni jadłam lub brałam coś do jedzenia i wracałam do pokoju. Niby nic dziwnego. Dzień typowej nastolatki. Ale moje dni nie do końca tak wyglądały. Nigdy nie siedziałam tak bezczynnie. Gapiąc się w ścianę i nie zwracając na nic uwagi. Nie myśląc o niczym. Teraz nie mogłam się na niczym skupić i na nic nie miałam ochoty. Nawet na oglądanie supernatural co jest...no bo kto by nie chciał tego oglądać?
Chciałabym z kimś pogadać, ale naprawdę nie mam z kim. Moja najlepsza przyjaciółka a zarazem jedyna przyjaciółka, Rebel, nigdy nie miała chłopaka i zdecydowanie nie ma pojęcia o tego typu sprawach. Może
i przeczytała mnóstwo poradników, ale żaden tu nie pomoże. Żaden mi nie powie co mam zrobić, jak się zachować. Żaden chyba nie ma rozdziału pod tytułem "Mój chłopak zostawił mnie w nocy na stadionie z jakimiś ćpunami"
Następnego dnia robiłam to samo. Czyli nic. Szwendałam się po domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Mama gdzieś wyszła, więc miałam cały dom dla siebie. Co nie zrobiło mi nawet różnicy. Usiadłam w kuchni
i przygryzałam paznokcie, walcząc z chęcią pójścia do chłopaka. To on zawalił i to on powinien się starać, walczyć. Pokazać, że mu zależy. On powinien wykonać pierwszy ruch, wyjaśnić wszystko. On powinien zdać sobie sprawę z tego co zrobił. I to on powinien teraz dzwonić do drzwi...Dzwonić? O Boże.
Zeskoczyłam z krzesła i otworzyłam drzwi. Chłopak o ślicznych niebieskich oczach stał przede mną unikając mojego spojrzenia. Był tu. Przyszedł.
Wykonał pierwszy krok. Do kogo należy następny?
Oczywiście, że do niego!
Tak, racja.
Pov. Mavis
-Mar?-zapytałam chłopaka. Spacerowaliśmy po obrzeżach miasta, z dala od ludzi. Byliśmy tylko my.
-Mar?-zmarszczył brwi
-No wiesz, taki skrót. Mavis-Mav- wyjaśniłam gestykulując
-Brzmi okropnie-stwierdził
-Wiem, ale chciałam być fajna
-Nie wyszło
-No nie-zaśmiałam się
-Więc o co chciałaś zapytać, Mav?
-Czemu twoja mama mnie nie lubi?-zapytałam po chwili, wpatrując się w chodnik
-Czemu tak myślisz?
-Jak przychodziłam to się dziwne patrzyła. Tak ja na pana Shaw'a, i każdy może się tylko domyślać jak bardzo go nie znoszę-powiedziałam kręcąc gestownie głową
-Szczerze, rozmawiałem już z nią o tym- wyznał, a ja podniosła brwi w zaskoczeniu- Po prostu, wiesz uciekłem
od tego towarzystwa, a ona uważa, że ty jesteś jakimś powrotem do niego-wyjaśnił
Jestem?
-Oczywiście, że nie-powiedział a ja spojrzałam na niego zdając sobie sprawę, że powiedziałam to na głos- Tak, powiedziałaś to na głos- zaśmiał się na co przewróciłam oczami - Wiesz, mama zaproponowała byś wpadła kiedyś na kolację. Co ty na to?-zapytał
Kolacja z rodziną? Poważnie, nigdy nie brałam w takim czymś udziału. Nawet z własną. Nie licząc wigilii, chociaż trwa ona jakieś dwadzieścia minut. Mimo, że jest cicho to jest miło. Trochę.
Wszyscy razem siadamy przy stole, jemy, próbujemy rozmawiać, ale głównie jemy. Po kilku minutach rodzice wychodzą z dziadkami do teatru, opery czy czegoś innego, co jest ekskluzywne, drogie i snobistyczne. A ja
z bratem, kończymy na kanapie oglądając te wszystkie świąteczne filmy i jedząc chińszczyznę z tej knajpki otwartej 24 na dobę 365 dni w roku.
-Tak, byłoby fajnie-odpowiedziałam wyrywając się z rozmyśleń
-Będziemy teraz rozmawiać, jak bardzo się denerwujesz i panikujesz że Cię nie polubi? A ja będę Cię wspierać
i zapewniać że będzie dobrze. Po czym powiesz że jestem najlepszy i będziemy się całować na tym murku?-kiwnął głową na murek
-Nie-zaśmiał się- Ale całować się możemy-uśmiechnęłam się siadając na ściance.
kc